siostra z mężem. Ich majątki zostały za kordonem.
Wprowadził go do jadalni, w której jeszcze po obiedzie stół nie był sprzątnięty.
Zajrzał gospodarz do bufetu, znalazł jakieś resztki pieczeni, ser, masło — butelkę nalewki.
— Grypa! — krzyknął, otwierając dalsze drzwi.
Ukazała się dziewka z zakasanemi rękawami i rękami prosto z dzieży.
— Zrób nam jajecznicę, ino zaraz.
— Niema jajków! — odparła, cofając się.
— To daj twarogu ze śmietaną.
— Dziś masło bili. Przyniosę maślanki.
Wypili nalewki i zabrali się do resztek pieczeni.
Po chwili dziewka wróciła.
— Pani gdzieści zgubiła klucze od piwnicy. Nie można dostać maślanki! — oznajmiła i poszła do dzieży zpowrotem.
— Niema co, panie! Chodźmy do ekonomowej po ratunek. To moja piastunka! Ulituje się nad nami!
— Dziękuję panu. Nie głodnym. — Pójdę obejrzeć tamte maszyny i tę, co nas dowiozła, rozbiorę.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.