Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

— Obejrzałem. Na miesiąc roboty — i tysiąc złotych na zmianę różnych części.
— Godzi się pan na ten miesiąc, za sto pięćdziesiąt i utrzymanie?
— Dobrze. Tylko jutro muszę z Nietroni rzeczy zabrać i pożegnać się.
— Zrobione! Mam kupca na tę „Tatrę“, jak mi ją pan zrychtuje! Dam panu jutro furę na prostki do Nietroni — dużo bliżej, tylko trochę głębszemi brodami i od pojutrza zaczynamy. Za czeladnika staję do pana rozkazów.
I w ten sposób Sawicki został na Polesiu.
Gdy znalazł się wieczorem po hałaśliwej i bezładnej wieczorzy w pokoju gościnnym na facjatce, pomyślał:
— Tam klasztor — a tu gawroni gaj!
Gospodarz, odprowadzając go, rzekł:
— Ale pan jeszcze nawet nie wie, z kim się umówił. Jestem Antoni Jelec.
— A pan też nie spytał, kogo umówił. Jestem Stefan Sawicki. Oto są moje dokumenty.
— Poco mi je wertować! Widziałem pana przy kierownicy. Dobranoc.
Machnął ręką i odszedł, gwiżdżąc.