— A w Myślistwie ptaszem Cygańskiego, tyle tych sideł podają.
— Od początku świata sidła są na wszystko i na wszystkich słabych, głupich i łakomych. Sidła i sieci, i wabie, i lusterka, i cienie. Ino na przednie i górne ptaki to nie służy. Za wysoko lecą, za bystro widzą. Rozumiesz?
— Rozumiem! — Chłopak podniósł wzrok na błękit nieba.
— Uważnie tu wiosłuj — jesteśmy w ujściu Stochodu i są na dnie pale po młynie i wielka głębina.
— Pamiętam.
Czas jakiś milczeli, zajęci trudnem przejściem z jeziora do rzeki.
— Już! — rzekł Michaś. — Teraz woda sama niesie, a ja do torby zajrzę, bo z ochoty nie tknąłem śniadania.
— Nawet spoczniem na brzegu, bo gorąco. Zjemy i popróbujesz kuszy.
Skręcili między łozy — w szczelinę, i wparli czółno na ląd.
Z torby dobyli chleb i ser, ile, że to był piątek i, wyciągnięci na murawie, pojadali.
Murawa zdeptana była.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.