— Jakby skrzaty wodne tu hulały nocą. A wiesz, kto tu turnieje wyprawiał na „udeptanej ziemi“?
— Wiem. Bataljony. Przecie przypatrywaliśmy się takim turniejom — na naszych łąkach.
— I to już nasza. To Niewier. Poza tą wysepką wokoło topiel.
— Jeśli kiedy nasz kraj osuszą — będą łąki.
— Więcej będzie siana, niż bydła i koni. Konie zresztą staną się zbędne przy samochodach i samolotach. Ale zato rozhodują się gawrony — co gaj — to będzie „seło“. Z siana zrobią papier, łokciówkę — ale chyba nafty i benzyny nie wycisną! A może? —
Wstał, dobył z torby niewielką sieć, którą zgrabnie założył na końcu czółna.
— Może co wpadnie. Okonie ciągną do jeziora. A teraz próbuj, łuczniku, swego kunsztu... Widzisz tam wiecheć siana na brzózce, jakiś znak sianożęci, czy chłopski zabobon. Celuj!
Michaś naciągnął kuszę, aż zczerwieniał — mierzył długo — puścił strzałę — i chybił.
Spróbował pan Michał i też chybił.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.