Była okazała, wielka chata, budynki gospodarskie, szare pnie pasieki, warzywnik, sad owocowy, stosy drew, suszące się sieci, — nawet trochę kwiatków przed domem. Pies bury ujadał zajadle na łańcuchu przy budzie, a na progu stanęła z powitaniem kobieta dorodna i uśmiechnięta — gospodyni i żona Ohryzki.
Roztasowali się prędko na prawej stronie chaty, w izbie, specjalnie przeznaczonej dla dziedziców na ich lustracje i polowania.
Ohryzko raportował na pytanie pana Michała:
— Kabany są. Locha z siedmiu prosiętami — i trzy zeszłoroczne. Stary przechodzi — czasami leży po parę tygodni w Netrze — potem idzie. Kóz zatrzęsienie. Kozłów naliczyłem siedm. Dwoje koźląt zadarł ryś. Kuna ma młode w dziupli. Borsuki też są. Troje młodych ma puhacz. Już spore.
— A on? — spytał pan Michał.
— Jest! — odparł Ohryzko z dumą.
— A ile ma?
— Dwoje.
— O, pięknie. Trzeba będzie Michasia tam zaprowadzić.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.