— Do czego? — spytał chłopak.
— Zobaczysz.
Ród Ohryzków od niepamiętnych czasów żył i służył w Nietroni. Któryś z dawnych Białozorów uratował Bazylego Ohryzka, unitę, z ciężkiej opresji i schował go w tych niedostępnych bagnach, gdzie go nie wytropiono i zostawiono w spokoju. Potem sfabrykowano jakieś metryki i papiery i sprawa była w urzędowym porządku.
Ród się mnożył — wyrajał się w świat, ale zawsze któryś, nieżądny karjery, zostawał w Medweży, opętany amatorstwem łowów, natury i walki z rabunkiem chłopstwa. Dawno już byli katolikami rzymskimi, bardzo gorliwymi i żenili się z dwórkami i szlachciankami.
Obecny Ohryzko Józef, był rówieśnikiem pana Michała, towarzyszem dziecinnych i młodzieńczych wypraw i przygód — raczej przyjacielem niż sługą. Latem, bezpieczny za topielami — dostawał na zimę dwóch pomocników, z którymi stróżował, wojował, bronił i karał doraźnie, bo Białozor z zasady nigdy spraw sądowych nie wytaczał, mówiąc:
Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.