Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/103

Ta strona została przepisana.

żopol wybitne robi wrażenie w tym kraju? Tu wszędzie zastój okropny, a to, jak oaza. Oto, co może zrobić praca! Niech młodzi biorą ze mnie przykład!
— Widziałem dotąd bardzo mało zbliska, ale w Rogalach uderzył mnie ład i dobra uprawa.
— Rogale! — rzekł Tedwin przeciągle — taak! Ale cóż tam? Rola i koniec, stara rutyna. Pan Erazm przez sen wie, co robić, na włos nie zmieniając od lat kilkudziesięciu. To jest konserwator, jak ja ich tu wszystkich nazywam. Ja wyprzedzam, toruję nowe drogi, uczę postępu!
Dużoby jeszcze zapewne było „ja“, gdyby nie turkot przed gankiem.
— Ktoś przyjechał — rzekła panna Felicja.
— Nie, to młodzi wracają ze spaceru — wymówiła pani Matylda. — Zobaczysz moje dziatki. Bez przechwałki, udały mi się.
Twarz jej promieniała lubością.
Wszyscy spojrzeli ku drzwiom, ale zamiast spodziewanych latorośli domu Tedwinów, ukazał się w nich tylko człowiek średniego wieku, niski, otyły, uprzejmie uśmiechnięty.
Uśmiech ten nie schodził mu nigdy z twarzy wygolonej, lśniącej i bez wyrazu.
Uczernione miał włosy, wąsy, nawet brwi. Widać było staranie, by udawać młodego i eleganta, chociaż odzież nie wyglądała jakoby jego własna, a motylkowate ruchy przy ociężałej postaci były tylko śmieszne.
— Więc to Józio! — wyszeptała panna Felicja z jakimś wielkim żalem, nie ruszając się z miejsca.
A ów Józio szedł do niej z ruchem teatralnym i ułożonym frazesem.
— Towarzyszko zabaw dziecięcych, witaj! O, jakże błogosławię pamięć młodości, która cię do nas napowrót przyniosła!
Podała mu rękę do pocałunku, ale słowa odpowiedzi nie znalazła w ostygłem nagle sercu.
Teraz jakże żałowała, że ogarnięta pamięcią młodości, przyjechała, by odgrzebywać groby.