Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/128

Ta strona została przepisana.

Anormalna zupełnie wyższość umysłowa i moralna kobiet i zobojętnienie na wszystko, co nie jest zabawą lub łatwym sposobem dostania pieniędzy. Staw, którego żywą wodę odwrócono wbok i który porósł po wierzchu pleśnią, pod spodem szlamem i w którym żyć mogą jestestwa wód martwych!
— To jest okropnie smutne i gdybym był rybą w tym stawie, doprawdy, kazałbym się owej czapli z bajki przenieść gdzie indziej.
— I to bywa! — zamruczał Różycki. — Mówię to wszystko dlatego, że ci tego więcej nie pokażę. Będziesz widział wyjątki. Zawiozę cię do Werbiczów, potem do Janickich. Są ludzie przecie i są bardzo dobre kobiety.
— Werbiczówna? Ta, co ma romans z nadleśnym?
— Aha, jest Wiktor! Mój drogi, po pierwsze, Werbicz ma majątku zaledwie kilkanaście morgów lasu, więc nadleśnego nie posiada i w okolicy nikt podobnego urzędnika nie ma; powtóre, panna Werbiczówna ma tyle poważnych zajęć w domu i umysł tak poważny, że dość spojrzeć na jej życie, żeby lekceważyć podobnie brudne insynuacje; po trzecie, co najważniejsza, odmówiła niedawno swojej ręki pięknemu Wiktorowi.
— Ale moja wdowa była jego kochanką! — jęknął chłopak, rzetelnie zmartwiony.
— Co za wdowa? Ach, Hela Wojakowska! Kochała go, prawda, ale od tego do zostania kochanką u naszych panien jest tak daleko, że mocno powątpiewam w twierdzenie pięknego Wiktora. Ma dużo fantazji po ojcu; szkoda tylko, że raczej jej nie zużywa, jak stary, na opowiadanie swoich zwycięstw przemysłowych.
— A nie wiesz pan, gdzie moja wdowa osiadła?
— Nie. Zapewne u sióstr dewotek.
Zamyślił się Różycki długo i milczał, zapatrzony w cienie przydrożne.
Wreszcie westchnął głęboko i bardziej do siebie niż do towarzysza zamruczał.