Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— Żywot jest piekłem. Dlaczego ludzie grają w niem jedni dla drugich rolę oprawców? Czy to ich zła natura, czy jakaś dla nas niepojęta tej ziemi klątwa? A tak łatwo możnaby mieć spokój!


V.

Ogromna lipa w ogrodzie rogalskim nosiła oddawna nazwę „lipy panienki“.
Tam zawsze, skoro zaszczycała Rogale swoją obecnością, rozwieszała hamak, znosiła książki, rozpinała wielki parasol biały i spędzała większą część upalnego dnia.
Rita Różycka pędziła żywot swobodny, barwny i pracowity.
Zimę zajmowały studja jakie we Francji lub Szwajcarji, wiosnę wycieczki na Południe, lato sprowadzało ją do kraju, gdzie wypoczywała, aby z jesienią ulecieć znów do pracy.
Nikt nie kontrolował tej czynności, nikt nigdy nie wpływał ani nakazywał.
Była to jednostka, wychowana dość oryginalnym systemem pana Erazma, który w ciągłej obawie, aby tych troje sierot nie poczuło sieroctwa, uznał za najlepsze na wszystko im pozwalać, a uważał za szczęście, że go wszyscy troje nie brali za stryja i mentora, tylko za kolegę i przyjaciela.
On zestarzał się, oni dojrzeli, a stosunek w niczem się nie zmienił, owszem z latami stał się dla wszystkich duchową potrzebą.
W parę dni po przyjeździe Konstantego do Rogalów, Różycki wyprawił chłopców do Pryskowa, a sam, wróciwszy z lustracji folwarków, odnalazł Ritę w ogrodzie.
Na widok stryja odłożyła czytaną książkę i uśmiechnęła się w miczeniu.
Zachowała swoją niedbałą pozę w hamaku, który od czasu do czasu końcem bucika wprawiała w nieznaczny ruch kołysania.