— Rito, to bardzo puste i smutne życie!
— Może być, ale nie wymyślono dotąd nic weselszego na zakończenie.
— Owszem, jest życie rodzinne!
— No, przecie nie przypuszczam, że wy się mnie wyrzeczecie dlatego, że jestem stara!
— Ja umrę, bracia założą własne gniazda, ty powinnaś uczynić to samo, jeśli chcesz być użytecznym członkiem ludzkości.
— Wcale mi o ten zaszczyt nie chodzi!
— Ależ, Rito, czyś ty nigdy nie kochała?
— Ja? Może być, niechno sobie przypomnę.
Zamyśliła się serjo, z brwią ściągniętą. Po chwili roześmiała się znowu.
— Kochałam raz profesora literatury w Krakowie. Ślicznie deklamował! Marzyłam o nim coś ze trzy tygodnie. Aż raz na dworcu kolei spotykam go z żoną i czworgiem dzieci, ot taki drobiazg i węzełków sztuk dziesięć. Żona karmiła najmłodsze, on drugie z rzędu nosił na ręku, reszta plątała mu się pod nogami. Był taki śmieszny, taki trywjalny, taki niezdarny, że ze wstydu uciekłam.
— Przecież mu nie mogłaś mieć za złe, że jest dobrym ojcem i mężem.
— Drugi raz kochałam malarza — opowiadała Rita dalej, nie zważając na przerwę. — Był „Führerem“ w naszej szkole w Dreźnie. Co ten człowiek prawił o ideale, o świętości sztuki, o wzlotach, o powołaniu artysty! Potem dowiedziałem się, że żył z łaski jakiejś żydówki, którą w dodatku oszukiwał za jej własne pieniądze, a gdy mu brakło funduszów, wykradał jej kosztowności. Pospolity infamis!
— Ten zawód, rozumiem, był gorzki — mruknął Różycki. — Trafiałaś nieszczęśliwie, ale kochałaś tylko wyobraźnią. Zresztą kobieta, jeśli nie kocha przed ślubem, pokocha potem.
— Skąd stryj o tem wiedzieć możesz? Zresztą bywało tak może niegdyś, gdy kobiety inaczej chowano; dzisiaj to anachronizm, szczególnie w zastosowaniu do mnie. Nie czuję w sobie najmniejszego
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/132
Ta strona została przepisana.