Rozmowa przybrała lokalno-praktyczny kierunek, do którego wnet się zastosowała i Rita, ku wielkiej uciesze starego agronoma.
— A panienka nasza dotąd ze mną w polu nie była. Coś zhardziała! — rzekł już u bramy na pożegnanie, uśmiechając się do niej dobrodusznie.
— Jak to zhardziałam? — oburzyła się. — Ot, zaraz jutro pojedziemy.
— Dobrze, dobrze, ale trzeba dodnia wstać, bo mnie potem cały dzień niema w domu.
— Wielka rzecz! Jak pójdzie na upartego, to ja jeszcze na pana będę musiała czekać.
— Oj trudno, trudno! Ja stary, mało sypiam, teraz o trzeciej już pacierze odmawiam na dziedzińcu.
— Zobaczymy! — zuchwale rzuciła Rita, żegnając go z uśmiechem.
Gdy już zasiedli na ganku, rzekła wesoło:
— Jaki u stryja ład i dostatek, aż miło patrzeć!
— Cóż chcesz? Całe życie jedno robiąc, można nabrać rutyny.
— A dlaczegóż wokoło wciąż słychać o ruinach, albo przynajmniej o bardzo złych interesach? Czy to są wszystko niedołęgi i rozrzutnicy?
— Różnie bywa. Tyle lat żyjemy z kapitału, trudno wytrzymać! A zresztą jedni umieją za wiele, drudzy za mało, a już rachować, to stanowczo nikt nie umie. Ja trwam, bo posiadam kapitał. Majątek teraz potrzebuje w kieszeni zapasu, równającego się prawie jego wartości. Wtedy maszyna ta działa prawidłowo; inaczej, to kula u nogi topielca lub galernika. Wszyscy nasi rolnicy to dyletanci. Siedzi na ziemi, bo siedzieć musi, bez względu na to, czy do tego stworzony, czy nie. No, a do tego, jak do innej pracy, trzeba powołania. Więc wyobraź sobie, że tym łachem zajmuje się i ten, co umie, i ten, co nie ma o tem pojęcia, i ten, co to lubi, i taki, co tego nie cierpi, i ten, co chce, i taki, co musi, a zrozumiesz, jakie z tego wynika pospolite ruszenie. Na dobitkę, w razie wspólnej narady i ogólnej sprawy, nikt nikogo słuchać nie chce i żaden nie uwzględnia interesu
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/140
Ta strona została przepisana.