jakie zrównoważenie ciężaru tej pracy. Kto go lepiej nauczy, niż ten nasz stary?
Zbliżyła się do szyby i zapukała.
— Jadą z Pryskowa! — oznajmiła z uśmiechem.
Turkot się zbliżał. Pan Erazm wyszedł na ganek.
— Przysięgnę, że tylko Adaś wraca. Tamten urwisz nie opuści okazji odprawienia bachanalji w oranżerji u Zygmunta. To też nielada paliwoda!
— A niedawno stryj go chwalił jak nieboszczyka — zaśmiała się Rita.
Powóz stanął przed gankiem i pierwszy wysiadł Konstanty.
— Wróciłeś? Osobliwość! — wykrzyknął Różycki.
— Dlaczego nie miałem wrócić? — odparł młody człowiek, spoglądając na Ritę i witając się.
— Ano, Zygmunt, oranżerja...
— Doprawdy nie postało mi to w myśli. Spieszno mi było tu wrócić i żeby nie mój towarzysz, którego ledwie odnalazłem błąkającego się po parku, to wróciłbym daleko wcześniej.
Znowu Różycki przejął jego spojrzenie na Ritę, i pomyślał:
— Aj, do licha, chłopiec gotów zabłądzić ze swoją miłością. Trzeba go jutro wieźć do Werbiczów.
Rita tymczasem już zajęła się bratem. Rozmawiali zcicha, idąc powoli do domu.
Z tonu mowy znać było, że Adaś, jak zwykle, nie uczynił nic praktycznego.
U stołu, przy kolacji, Różycki coraz więcej się trwożył. Oczy Kostusia nie schodziły z Rity, a błyskały bardzo podejrzanie.
— A to dopiero kłopot! Ładnie przysłużę się pannie Felicji! — myślał pan Erazm.
Nareszcie Rita poczuła też na sobie ten wzrok i spojrzała ku niemu.
Zaśmiała się niefrasobliwie i dalej rozmawiała o rzeczach potocznych.
— Dzięki Bogu! — zakończył swoje uwagi Różycki. — Ta go prędko otrzeźwi!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/143
Ta strona została przepisana.