Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/146

Ta strona została przepisana.

— Nie, bo gdy mnie to uczucie opada, pakuję manatki i jestem tutaj. Gdybym tego nie mogła uczynić, nie ruszałabym się z Rogalów.
— A gdyby losy zagnały panią na drugą półkulę bez możności powrotu?
— Ach, losy! Także określenie kłamliwe. Ludzie wszystkie swoje bezsensy, słabości i niezaradności nazywają losem. Bardzo wygodne zepchnięcie na coś urojonego odpowiedzialności za własną głupotę.
— Przecie nie możemy zawsze zaręczyć za jutro.
— Możemy, jeśli wczoraj i dziś, i zawsze logicznie trzymamy się jednej zasady i jesteśmy wolni!
— Niewola bywa też czasem słodka — uśmiechnął się.
— Atrament bywa też czasem smaczny! — odparła szyderczo. — Wierzę, bo widzę rozmaite zboczenia i ułomności.
— Nie próbowałem atramentu, — wtrącił Różycki — ale wierz, że niewola w miłości jest słodka.
— Czemuż jej stryj na sobie nie zechciał doświadczyć? A ja powiadam, że to absurd; żadna miłość nie opłaci utraconej swobody.
— Pani chciałabyś panować?
— Ja chciałabym, żebyś mi pan cokolwiek o życiu w Algierze opowiedział, zamiast próżnej szermierki zdań; nie cierpię dysput, doprowadzających do wszystkich herezyj, a ponieważ jest ich już dosyć, więc będę słuchała pana pod lipą.
Wstała i odeszła do swego pokoju, by zmienić ubranie. Młodzi ludzie zabrali jej hamak i ruszyli do ogrodu.
Po chwili całe towarzystwo tam się zebrało i Kostuś zaczął opowiadać.
A miał spory zapas opowieści w swojem życiu ruchliwem i mówić umiał z prostotą, humorem i płynnie.
Różycki dopytywał o stosunki ekonomiczne i polityczne, Adaś o przyrodę i typy ludzi, Rita o sposób pracy i awantury.