Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/149

Ta strona została przepisana.

sprowadza mnie z drogi obowiązku dla mego narzeczonego.
— Czy pani czeka, aby ten szczęśliwiec miął lat jeszcze więcej?
— Właśnie; tem więcej będzie mnie cenił i nie doznam zazdrości.
— Pani żartuje. Jeżeli on jednak w tem oczekiwaniu nie oprze się śmierci (nie chcę pani martwić, ale wiek podeszły), otóż w takim razie stawię się na kandydaturę następcy!
Zaśmieli się oboje.
— Bardzo dobrze! — odparła Rita, z przykrością widząc się pobitą, ale gotowa do odwetu.
— Może pan śmiało żenić się tymczasem. Ja też zadowolę się rolą następczyni, a mój wybrany przeczeka pierwszą żonę pańską niezawodnie. Ma zdrowie żelazne.
Znowu się śmieli, ubawieni tą szermierką. Tworzyła się między nimi oryginalna sympatja. Podobał się jej za tę szczerotę i dobry humor, odnajdywała w nim koleżeństwo ducha i upodobań. On, pomimo że była nieładna, czuł pociąg do niej, ciekawość, przyjemność, że tak osobliwie była nowym typem i że tak łatwa była z nią znajomość.
Było mu z nią po trzech dniach tak swojsko, jakby lata wspólnie przeżyli.
Dalej i dalej snuła się gawęda Oboje zwiedzili świata sporo, znali różnych ludzi. Jej poglądy były śmiałe, oryginalne, punkt widzenia bardzo często odrębny od utartego szablonu.
Podobało mu się to, zastanawiało, budziło śmiech lub podniecało do dysputy. Czuł jednak, że z nikim dotąd czas nie upływał tak mile i poddawał się bezwiednie wpływom głębokiego umysłu i niepospolitej bystrości sądu.
Dzień upłynął niepostrzeżenie, potem drugi i trzeci. Kostuś nie odstępował Rity, a ona zdawała się wyśmienicie bawić. Chłopak się nie spostrzegł, jej się zwierzył z najskrytszych myśli, że jej zdanie miał za własne, że jej się radził i słuchał.