Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/15

Ta strona została przepisana.

Kostuś był to sobie chłopak wesoły i pracowity, obowiązkowy i wytrwały, o tyle, o ile nie weszła mu w drogę kobieta.
Ze zaś był młody i swawolny, zamożny i przystojny — o pokusę nie było trudno. Choroba zakochania była u niego chroniczna, a odbijała się tragicznie na całej ludności kolonji.
Gdy był daleko, drżano o jego los i życie, gdy był w domu, dzień jeden nie przeszedł spokojnie, gdy wyjeżdżał na dni kilka, odprawiano nowenny, gdy wracał, oddychano jak po zmorze. Życie z jego powodu było bezustanną gorączką.
Gdy wrócił ze szkół, przywlekła się za nim jakaś modystka, trzeba jej było w Algierze założyć magazyn.
Powrót z wojska urozmaicony został przybyciem jakiejś arabki, za którą przygnał się cały jej klan i odebrawszy piękność, za waletę spalił owczarnię.
Przyjazd z praktyki gospodarczej nie odbył się też pospolicie. Tym razem przywiózł sobie jakiegoś ojca z córką, którzy jakoby byli specjaliści ogrodnicy.
Osadzono ich tedy w ogrodzie, ale rychło się pokazało, że ojciec był specjalistą od absyntu, córka zaś umiała tylko śpiewać kuplety i zabawiać Kostusia.
Tym razem opłacono gruby okup.
Pomniejszych wypadków było bezliku.
Po każdej takiej „fudze“ Kostuś wracał do przytomności, pracował za trzech, żył jak mnich, odrzekał się od miłości i kobiet jak pijak od wina, był uległym synem, miłym towarzyszem, słodkim i pokornym, choć go przyłóż do rany.
Mimowoli zapominano zgryzot i kłopotów; usidlał nawet ojca, a kobiety zawsze pewne były, że to już ostatni wybryk — i wreszcie wyrzucano sobie, że go strofowano za ostro. Był przecie jedynakiem — nadzieją, chlubą, ukochaniem tych trojga rozbitków, którym tyle odebrały los i życie.
Stary Jamont, zapracowany, wyschły jak daktyl, wciąż tylko przemyśliwał i zbierał, by chłopaka hulanki nie zubożyły — ciotka troskała się o jego zdrowie