się znalazł gdzieś, gdzie go wcale nie pragną, ostro, choć milcząco, krytykują.
Czuł, że drętwieje; drżał, by nie popełnić niestosowności, chciał być bardzo delikatnym, dostroić się do tonu, a zarazem czuł, iż jest bardzo niezgrabny, śmieszny, głupi.
O, jakże zazdrościł Różyckiemu! Ten po pięciu minutach już dzielił Europę ze starym Werbiczem, potakiwał jego mrzonkom, poddawał jeszcze dziwaczniejsze komplikacje, burzyli już nawet granice geograficzne i etnograficzne.
A Kostuś tymczasem, pozostawiony z młodzieżą, stawał się coraz lakoniczniejszym.
— Jakże się panu podobały tutejsze strony? — spytał go filolog, uśmiechając się zawczasu szyderczo.
— Owszem; poznałem dużo ciekawych rzeczy.
— Zapewne krajobraz. Za laskiem piasek, a za piaskiem lasek. Nadzwyczaj malownicze!
— Stan dróg jest ciekawy! — burknął prawnik.
— Polowania musicie mieć państwo wyśmienite? — zauważył Kostuś po chwili milczenia.
— Jeśli to kogo może bawić! — bąknął filolog pogardliwie.
— Wieś ma swoje uroki.
— A, ma chłopów i żydów — odparł prawnik.
— Państwo posiadacie piękną rezydencję!
— Jeśli się nic piękniejszego nie widziało, to się zna niewiele.
— Towarzystwo i sąsiedztwo liczne.
Na to już nikt nie odpowiedział, tylko spojrzano po sobie dwuznacznie, a Kostuś zrozumiał, że powiedział coś niestosownego i doreszty stracił rezon.
— Anglja weźmie Skandynawję! — decydował Werbicz tymczasem z zapałem.
Jamont gotów był ustąpić Anglji nawet Hiszpanję, byle go przyjęto do tamtej rozmowy.
Ale właśnie w tej chwili panna Zofja powróciła do salonu i zajmując miejsce, spytała:
— Czy dużo pan poznałeś ludzi u nas?
— Trzy domy. Holanickich w Pryskowie...
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/156
Ta strona została przepisana.