— My też często polewamy grzędy w ogrodzie. To wcale nie ciężko i zabawnie.
— Ja raz wyhodowałam daktyla z pestki! — odezwała się druga z rzędu, Marynia. — Był już, ot, taki duży, ale — zachichotała — już go niema!
— Nie miał właściwego gruntu i klimatu — rzekł Konstanty.
— Ej, nie, ale go kot mamy wydrapał!
— A, zbójca! — roześmiał się Jamont, rad, że może wyjść z ciążącej mu powagi.
— Co to za napaść na mojego kota! — ujęła się matka. — On nigdy żadnych szkód nie robi.
Tu natychmiast chór głosików zaprotestował.
— Mama zawsze go broni. A któż pobił mlecznik onegdaj? A kto podarł poduszkę na kanapie? A kto się dobrał do wędliny?
— Oddać go pod sąd i powiesić! — zadecydował poważnie Różycki.
Tu panny, dla okazania dobrego serca, podniosły lament:
— Ach, nie, nie! Taki śliczny kotek!
— Moje dziateczki, one nie skrzywdziłyby muchy! — rozczuliła się matka. — Takie to łagodne, dobre! A możebyś co zagrała Józieńko? Pokaż, co umiesz!
— Ależ nie, proszę mamy, fortepian rozstrojony! — broniła się Józieńka.
— To nic, to nic, panowie wybaczą. Wiadomo, na wsi o stroiciela tak trudno! Ona gra, ładnie gra i śpiewu się uczyła. Mieliśmy zawsze rodowite Francuzki z muzyką i rysunkiem. A te dziewczątka takie pojętne, wszystko w lot objęły. Józia gra i śpiewa, Marynia każdy wzór skopjuje, choćby było na nim, nie wiedzieć ile, drzew i domów, a Zosia mogłaby nawet z Niemcem się rozmówić, a ciągle czytałaby tylko książki. Jużto na ich edukację niczego nie żałowaliśmy z mężem.
— Słusznie. Teraz na świecie bez nauki ciężko! — potwierdził Różycki. — A talenta uprzyjemniają bardzo życie wiejskie. Niech się pani nie droży,
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/167
Ta strona została przepisana.