Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/173

Ta strona została przepisana.

którzy spędzali czas poobiedni na ganku, rozmaicie zatrudnieni.
Siedziała tam panna Felicja, szyjąc zawzięcie i równie zawzięcie gawędząc z matką panny Stefanji, a swoją stryjenką, która, pomimo siedmdziesięciu lat, bez pomocy okularów naprawiała bardzo bogaty, złoty haft kościelny.
Piękna to była staruszka, postać matrony jakby z ram portretu staroświeckiego, srebrnowłosa, wysoka, o twarzy poważnej, a tak pogodnej, jak mogą być tylko twarze ludzi, którzy przeszli wszystkie męki i boje, oprócz męk zwątpienia i boju z sumieniem.
Obok niej siedziała córka, czytając ostatnie gazety.
Panna Stefanja Jamontówna była od panny Felicji o dziesięć lat młodsza, a wyglądała o dziesięć lat starszą. Włosy jej, gładko zaczesane, były siwe, rysy wyniszczone, oczy głęboko zapadłe, usta bez barwy.
Miała w wyrazie twarzy więcej niż matka stanowczości, ale zato uśmiech słodszy, wejrzenie żywsze, ruchy ujmujące.
Musiała być przedewszystkiem dobrą i dla ludzi względną, dlatego może, iż przeszła wszystkie słabości ludzkie, doznała wszystkich walk.
Odzywała się niekiedy, skoro znalazła coś zajmującego w gazecie, powtarzała to głośno, dodając swoją uwagę; od czasu do czasu odchodziła na chwilę do ogrodu lub do wnętrza domu; czasem na głośniejszą wesołość młodzieży spoglądała ku niej z dobrotliwym uśmiechem.
Gdy spór wynikł, zwykle sądziła Rita, cytując różnemi językami stosowne statuty krokietowe. Imponowała erudycją.
Bywało jednak, że to nie wystarczało. Przeciwnicy nie chcieli się godzić i na punkcie kwestji zbijała się cała gromadka.
Rita i Wiktor dowodzili najżywiej, panna Werbiczówna oglądała róże, Kostuś śmiechem drażnił strony sporne, Adaś patrzył przerażony, Jadwisia,