milcząca, z pod brwi śledziła scenę i żeby nie strach i nieśmiałość, pewnie dopomogłaby drwiącemu Kostusiowi.
Wtedy nareszcie Rita, zmęczona, wzywała na plac pannę Stefanję.
Schodziła uprzejmie do nich, cierpliwie słuchała i z całą powagą wyrażała swoje zdanie, tak zwykle względne, że mu się poddawał bez protestu nawet piękny Wiktor.
Partja trwała przeszło godzinę i zbliżała się do kresu. Starsi odłożyli robotę, przyglądając się ciekawie.
— No, twoja kolej, Adasiu! — zawołała Rita — wygrywamy w trzech cugach. Zlituj się, zbierz uwagę! Mijasz tę bramę, krokietujesz kulę pana Jamonta i dochodzisz do słupa. Tylko śmiało!
— Ej, nie, to bardzo wydaje się łatwe! — zdecydował Adaś w przystępie zuchwałości.
— Teraz zginęliśmy! — jęknął Kostuś komicznie, patrząc na swoją kulę wystawioną na wszelkie napaści.
Rita założyła młotek na ramię jak karabin i już odczuwała przedsmak triumfu.
Adaś ujął oręż w ręce, długo się zamierzał, nareszcie posunął kulę.
— Malédiction! — wyrwało się mimowoli z ust Rity, Kostuś zaś wybuchnął śmiechem, a Wiktor bił brawo.
Kula Adasia ugrzęzła w środku bramy.
On sam przyjął to filozoficznie.
— Posunąłem za lekko! — rzekł, odchodząc na stronę. — Jestem zupełnie niezdatny, składam broń.
— Ach, żebym ja raz jeszcze przyszła do kolei! — westchnęła Rita. — Kto gra?
— Ja i kończę w dwóch pociągnięciach! — pochwalił się Kostuś.
— Jeśli pan, to nie tracę jeszcze nadziei.
— W pańskiem ręku nasz honor! — uśmiechnęła się panna Werbiczówna, obejmując komendę. — Krokietuj pan przedewszystkiem kulę czerwoną!
— Już ją mam! — zawołał chłopak, uderzając.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/174
Ta strona została przepisana.