tam! Teraz tę zieloną, pana Jamonta, pod ganek. Teraz mam jedną bramę, drugą, trzecią i oto słup. Skończyłam.
— Ależ pani grasz po mistrzowsku! — rzekła panna Werbiczówna. — Ani jednego chybionego kroku.
— Zagranicą często się w to bawimy. Tam każda zabawa połączona jest z ruchem na powietrzu.
— Tam masz pani pole do wprawy, a tu do popisu — rzekł Wiktor. — My mało czasu mamy do zabaw, a to wymaga ciągłego ćwiczenia. Będąc w szkole, uchodziłem za mistrza we wszelakim sporcie.
— Ja jednak pójdę do ciotki Stefanji spytać, co to za dziecko! — odezwał się Kostuś.
Żartowano z niego, kierując się do ganku.
Tam na schodach, jak zwykle nic do siebie nie mówiąc, siedzieli Adaś i Jadwisia.
Rita usiadła przy bracie.
— Wygrałam partję! — oznajmiła. — No, przyznaj, że dokonać tego, w spółce z dwojgiem zakochanych, to trzeba mieć talent, z powołaniem połączony.
Mówiła zcicha, ale Adaś ze strachem spojrzał ku Jadwisi, czy nie dosłyszała.
— Czy ci się podobała? — spytał szeptem nieśmiałym.
— Bardzo! Będziesz szczęśliwy, braciszku. Cóż, porozumieliście się już?
— Nie; boję się ją narazić. Tyle czasu ją kształcę, może pomyśleć, że chcę korzystać z jej wdzięczności. Będzie może skrępowana fałszywem poczuciem zobowiązania. A może ona wcale mnie nie chce?
— Bój się Boga, czy oślepłeś i zmysły straciłeś! Toć dziewczyna tylko ciebie widzi i chodzi jak błędna.
— To niczego nie dowodzi. Tyle razy ją uczyłem, przestrzegałem, moralizowałem. Ona widzi we mnie guwernera tylko. Przecież to moje dzieło!
— Przepowiadam ci, że to dzieło rychło ciebie będzie uczyło i moralizowało. Czy chcesz, abym ja ją wybadała?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/176
Ta strona została przepisana.