dziewczyną wystarczył, aby Kostuś stracił ze szczętem głowę i serce. Pojechał do sąsiadów raz i drugi, na chwilę, ukradkiem, a widząc, że mu to bezkarnie uszło i nikt nań w domu nie zwraca uwagi, począł bywać codzień, spędzać tam dnie, potem wieczory, wreszcie noce.
Tirard zacierał ręce. Chłopak mu bezpłatnie przeprowadzał nawodnienie, robił niwelacje, wiercił studnie, no, a w dalszym ciągu miał zostać zięciem. Francuz już uważał Sadyby za swą własność.
No, i Bóg wie, czy nie doszłoby do tego, gdyby nie czujne oko panny Felicji.
Widząc, że brat nie ma głowy ni pamięci, sama się zabrała do szpiegostwa.
Raz i drugi Kostuś, wzięty na indagację, wykręcił się, śmiejąc się bezczelnie, pewny, że ciotka go nie upilnuje, rad, że jej płata figle. Miał na każdą nieobecność gotowe tłumaczenie. Oburzona, wezwała brata do pomocy.
— Mówię ci. On nam gotuje jakąś straszną awanturę. Pilnuj go! Zapytaj, gdzie bywa!
Jamont, żeby się zbyć, zawołał syna.
— Słuchajno! Ciotka mówi, że znowu urządzasz warjacje i wstyd! To być nie może, żebyś tak prędko matki zapomniał. Ona cię, konając, zaklinała, byś się szanował.
— Ja się też szanuję! — upewnił syn.
— Poco się zapierasz? Powiedz, w kim się znowu kochasz! — zawołała panna Felicja.
— Ciocia zawsze mnie przed ojcem oczerni! — westchnął Kostuś z miną ofiary.
— Nieprawda! Kochasz się i domyślam się w kim. W tej czarnej małpie z sąsiedztwa.
— Dałeś się wciągnąć do Tirardów, wbrew memu zakazowi! — oburzył się Jamont. — A wiesz ty, skąd oni, co za jedni, czy na ich pieniądzach i rękach niema kradzieży lub oszustwa? Mężczyźni wyglądają jak komunardy, a córka chowała się w marsylskim porcie.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/19
Ta strona została przepisana.