— Wzdychaj, wzdychaj! — burknął pan Erazm. — I jabym wzdychał, żebym był takim infamisem, jak ty!
Po tem mało obiecującem zagajeniu rozmowy wstał i zbliżył się do interesenta, piorunując go wzrokiem.
— I powiedz mi, za kogo ty mnie masz, żeś mnie zrobił swoim arbitrem? Może wyobrażasz sobie, że ci daruję taki honor! Przeczytałem papiery sprawy i będę prosił, żeby ci nie darowano ni dnia ni grosza. To zgroza, żeby takie infamisy lat tyle męczyli porządnego obywatela!
— Najłaskawszy panie — jęknął Mancewicz — człowiek ogadany gorzej zabitego, a biedny zawsze nie ma racji!
W tej chwili wszedł Werbicz, ale Różycki nań nie zważał i aż sapał z oburzenia.
— Biedny! A procesować pana Zawirskiego możesz! A worywać się w jego grunta masz czem... a stawiać folwarki masz za co! Poczekaj, nauczę cię używać mnie za swego arbitra.
— Mój drogi, — szepnął Werbicz po francusku — powoli, rozważnie. Przejdźmy sprawę porządnie. Pamiętaj, że sądzimy biednego i bogacza.
Różycki się żachnął, ale pohamował.
— Kostusiu! — rzekł. — Pójdź, proszę, poproś tego grubego Jawornickiego. Powiedz, że potrzebny do kompromisu.
Jamont zastał grubasa przy kolacji. Na wezwanie do pracy, skrzywił się:
— A niechby mi tam przygotowali papiery do podpisu. Przyjdę, jak przekąszę.
Po chwili jednak dźwignął się i wstał.
— At, gotów mnie Zawirski posądzić o opieszałość. Sprawy publiczne przedewszystkiem.
W korytarzu zawołał swego lokaja.
— Iwaś! A daj tam co wypić!
Wszedł do stancji Różyckiego i obejrzał się, za fotelem wreszcie ulokował się na łóżku. Za nim Iwaś wniósł tacę, pełną butelek.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/203
Ta strona została przepisana.