Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/210

Ta strona została przepisana.

zagryzła usta, nozdrza się jej rozdęły, odrzuciła głowę dzikim ruchem.
— Jak pan nie chce, to nie! — mruknęła głucho. — Ja dotąd sama w to wierzyć nie mogłam. Myślałam, że śnię. Ktoby mnie chciał... jeszcze tembardziej pan... co mnie zna tak dobrze i Prysków...
Dokończyła bardzo cicho i nagle spytała:
— Więc pan już do nas nie przyjdzie?
— Nie mogę.
— I już mnie pan dalej uczyć nie będzie?
— Nie. Skończone wszystko.
— Skończone wszystko! — powtórzyła machinalnie.
Nagle dzika jej natura znów się wzburzyła.
— Podli ludzie! Co ja im szkodziłam? Jabym ich potruła teraz wszystkich. Będę ich nienawidzieć do śmierci! Takbym się mściła!...
— Za co? — spytał niespokojnie.
— Za to, że... — zatrzymała się nagle. — Et, nie powiem. Pan już mnie uczyć, ni kierować nie będzie. Jutro powiem matce, że nie pójdę za pana, i będzie pan znowu wolny. Tylko, czy kto w to uwierzy, że ja nie chcę.
Nawał wrażeń zmieniał ją zupełnie. Nigdy przez całe życie nie powiedziała tyle odrazu.
Usiadła na schodkach i objąwszy głowę rękami, zapadła w zwykłą swą ponurość.
Adaś usiadł obok i chwilę milczeli.
— Gdy się już rozstaniemy i gdy umrę, niech pani mnie dobrze wspomni! — szepnął. — Gdym panią poznał, na Boga, nie myślałem, że się tem skończy. Nie byłem winien jednej złej myśli i gdyby nie stryj, długobym może nie przejrzał, że źle robię. Człowiek, gdy kocha, jest ślepy, i ja ślepy byłem. Niech mi pani daruje!
— Co takiego? — podniosła głowę. — Jak ja mogę panu co darować. Pan wie, że gdyby mnie pan i bił i zabił nawet, tobym od pana wszystko złe przyjęła. A ja miałam tylko dobre! Ja nawet teraz dziękuję panu.