nigdy nie spotykał! Żeby ojciec wiedział, co ja przez to cierpię!
— A pocoś kłamał? — wtrąciła panna Felicja.
— Ba, żebym cioci zawsze prawdę mówił, tobym nigdy nie zaznał zabawy. Słowo daję, ożenię się, niech się to raz skończy!
— I owszem — rzekł chłodno ojciec. — Żeń się! Masz po temu dosyć choć lat, bo nie rozumu! Ja na to patrzeć nie będę!
— Tatusiu! — błagalnie zawołał Kostuś.
— Milcz! Zapomniałeś matki, zapomnisz i nas. Nam starym nie czas uczyć się nowych teoryj. Ty zostaniesz pod opieką Tirardów. Jak cię oskubią do nitki, może nabierzesz rozumu, którego ani moje słowo, ani przykład nie mogły ci zaszczepić. Idź spać teraz i przygotuj się do rozmowy z przyszłym teściem. Ja z nim traktować nie będę.
Nazajutrz istotnie Tirard się stawił, eskortowany przez trzech synów. Kazali się meldować Jamentowi, ale ponieważ go nie znaleźli, udali się za Arabem, służącym, do winnicy, gdzie Kostuś odrabiał wczorajsze świętowanie.
Zawiązała się rozmowa długa, coraz gwałtowniejsza, z której Kostuś osiągnął tę naukę, że poznał, iż dostał się w ręce zbójów i aferzystów, na wszystko zdecydowanych.
Ledwie się ich pozbył obietnicą zwłoki i decyzji ojca. Czuł jednak, że się słomą nie wykręci.
Prosto stamtąd, zdesperowany, popędził do ojca.
— Nic nie pomoże. Zginąłem! — jęknął.
— Nareszcie! — odparł stary. — Dawno ci się to należało. Trafił frant na franta.
— Ratujcie, tatusiu! Ja się żenić nie chcę!
— Za późno! Teraz się żenić musisz!
— Wcale nie, jeżeli ojciec nie pozwoli. Ja im tak odpowiedziałem.
— Jesteś ideałem uległości, gdy ci to potrzebne. Ale ja się temu wcale sprzeciwiać nie będę. Jutro umówimy się z Tirardem ostatecznie.
Kostuś umilkł, sumował, potem nagle rzekł:
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/22
Ta strona została przepisana.