Gdy Kostuś do niej dotarł, rzekła zcicha:
— Jakie ja tu pyszne pary pokojarzyłam w myśli! Patrz pan i uważaj: Piękny Wiktor z tą ospowatą miljonerką, Zawirski junjor z Janicką naiwną, Tedwin z panią Zofją, ten tłuścioch z panią Matyldą. Czemu to losy nie bywają trafne! Wyrysuję ich panu kiedy.
— Kiedy! — powtórzył. — Niedługo nas ten sam los odrzuci daleko i zapewne na zawsze.
— Coś pan tak żałośnie nastrojony!
— Jeśli tu dłużej pobędę, wstąpię do Trapistów. Poco ja tu jechałem?
— Co się stało? Dostałeś pan rekuzę od wdowy?
— Tak, okropną, bez apelacji! Ale skąd pani wiesz?
— Ano, bo widziałam pana z nią na ulicy.
— Więc się pani mną zajmujesz?
— Ależ ogromnie! Poczekaj pan, byle obiad skończyć i pozbyć się tych ludzi, zaraz się tem zajmę i pogodzę was.
— Alboż ją pani znasz?
— Jeszcze nie, ale to nic. Do wieczora będzie dobrze.
— Ach, jak ja panią ubóstwiam!
— Wiem, wiem!
Strzepnęła rękami i odeszła.
Gwar i rozbawienie rychło orzeźwiły niefortunnego zalotnika. Po półgodzinie nie pamiętał wdowy i zasiadłszy przy Janickiej, wyciągał ją na naiwne dwuznaczniki, ubawiony setnie.
Ale przecie najlepiej z całego grona bawiła się panna Felicja.
Pomarszczona jej twarz wygładziła się uśmiechem, ciemne policzki pokrył rumieniec, oczy błyszczały. Odnalazła tylu znajomych, odnowiła stosunki, dowiedziała się tylu nowin i wypadków!
I zapomniała w tej chwili o minionych dwudziestu latach, a wspomnienie przybrało świeże barwy rzeczy zaledwie wczorajszych.
— Pamiętasz pan! Pamiętasz pani! — brzmiało wokoło niej, a ona się śmiała uszczęśliwiona.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/224
Ta strona została przepisana.