Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/225

Ta strona została przepisana.

Podczas obiadu Werbicz wniósł jej zdrowie, a stary Jawornicki przypomniał:
— Pamiętasz pani na redutach przed laty, jak to tańczyliśmy polkę-mazurkę i upadli?
Młodzież słuchała tego, śmiejąc się zcicha.
Wiktor wodził szyderczym okiem po zgromadzeniu.
Ils sont ridicules! — wycedził zcicha do Rity.
Ta ruszyła ramionami.
— Będziemy i my w tym wieku podlegali podobnemu zdaniu. Nic nowego pod słońcem.
W połowie obiadu Różycki podniósł kieliszek.
— Pamiętamy o sobie. Stare dzieje. Piliśmy zdrowie nas starych, co schodzimy z placu, wypijmyż i zdrowie młodych, którzy do życia wspólnego i pracy się zabierają. Panowie sąsiedzi, przyjaciele niech się ze mną ucieszą. Synowca swojego żenię, a łaskawa pani Zofja swoją jedynaczkę mu daje. Niechże tym kielichem spełni się zdrowie narzeczonych i niech im nie będzie gorzej, niż nam bywało!
Niespodziana ta wiadomość osłupiła wszystkich. Pod wzrokiem tylu osób Adaś pobladł, Jadwisia pokraśniała, toast spełniono w milczeniu.
Potem dopiero rozwiązały się języki, a gdy wstawano od stołu, wszyscy otoczyli pana Erazma i panią Zofję, rozpływając się w pochwałach i życzeniach.
— Cóż to? Osiadasz w Rogalach na gospodarstwie? — zagadnął Adasia piękny Wiktor.
— Ja? A cóżbym tam robił?
— Więc może wyjedziesz do Algeru.
— Zobaczymy. Ślub nasz dopiero za rok.
— A daje co szanowna ciocia?
— Daje mi córkę.
— Tylko? To nie jesteś wymagający. Zlituj się, przyślij podobnych sobie idealistów do moich sióstr: niechby ten towar zabrali!
Zawrócił się na pięcie i odszedł do Jawornickiej. Adaś był dla niego szczytem idjotyzmu.