Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/235

Ta strona została przepisana.

Poczuła, że mięknie, więc objęła go za szyję i serdecznie uścisnęła.
— Bo ty jesteś najsilniejszy, najlepszy i najgłębszy!
— Nieprawda! Najlepszy jest Adaś, najgłębsza ty, a ja chyba tylko że mam najmocniejsze kości; więc niech mnie to koło miażdży!
Sponurzał doreszty, zgarbił się, głowę zwiesił.
— Myślałem, że mnie kochasz Rito, a widzę, że kochasz jak stryj ot tę ziemię!
Rzucił ręką wokoło.
Oczy obojga spoczęły na krajobrazie monotonnym, smętnym, cichym, na który wieczór kładł smugi złota i purpury. Powoli przechodził ze szczegółu na szczegół. Szymon się wzdrygnął.
— Żebym wiedział, że na tem skończę!... — rzekł i urwał.
Uśmiechnęła się.
— Tylu ludzi jednak pragnęłoby być na twojem miejscu!
— Zapewne, bo oni nie myślą o obowiązkach, a ja obowiązki zwykł jestem spełniać! — rzucił, głowę hardo podnosząc. — A nigdzie cięższych niema!
Zarumieniła się Rita i spojrzała nań z dumą.
— Szymku, ty za nas wszystkich zapłacisz stryjowi! Jaki on będzie szczęśliwy!
— Warto było tyle żyć, żeby tego dożyć! — szepnął znowu, falą zniechęcenia ogarnięty. — Na wiele mi się zdadzą moje matury i dyplomy, moje studja, moje marzenia, moje badania i podróże. Wszystko skończone!
Wnurzył ręce we włosy, a oczy wbił w ziemię.
Wiesz? — ozwał się z gorzkim uśmiechem. — Praca moja zdaje mi się podobną do baśni o Madeju. Będę wiek cały ustami czerpał wodę w potoku i na kolanach ją nosił do polewania suchego drzewa. Ale rozbójnik za swoje grzechy to czynił, a ja za co?
Zapanowało przez chwilę milczenie.
— A jednak nie zostałabyś tu ze mną — odezwał się nagle.