Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/24

Ta strona została przepisana.

że pragnąłbym mieć trochę więcej szczegółów o pochodzeniu i przeszłości pana. Zanim pan znajdzie Kostusia, ja udam się do Marsylji i zasięgnę o panu wiadomości. Tymczasem, żegnam!
Tirard odjechał. Panna Felicja przez czas jakiś co noc spodziewała się zemsty sąsiadów. Jamont czekał wezwania do sądu.
Ale jedno i drugie nie nadchodziło, aż wreszcie dowiedziano się, że panna Klara wyjechała do Francji.
— Przegrali! Zlękli się swej przeszłości! To się udało! — odetchnął Jamont.
Kostuś, który tymczasem siedział w Algierze, ukryty u znajomego, i wychodził tylko w nocy, odebrał wreszcie list z domu:
„Będziemy w hotelu Angielskim pojutrze, czekamy na ciebie“.
Odetchnął. Więzienie mu już bardzo dokuczyło.
Gdy ujrzał ojca i ciotkę, zapomniał o swem przestępstwie i o ich gniewie. Jak szalony jął ich ściskać i całować.
— A co? Zwojował ojciec Tirardów! Czy ja nie mądrze zrobiłem? — wołał.
— Milczałbyś, nicponiu! Jutro rano odjeżdżasz z ciotką do Europy!
— Poco? Nie mam ochoty!
— Właśnie ja dbam o twą ochotę. Jedziesz, bo ci każę i basta! Ciotka cię weźmie pod opiekę, będziesz jej służył i słuchał. Tam sobie wybierzesz żonę i wtedy wrócisz.
— Ależ, tatusiu! Jakże ojciec podoła sam tylu robotom tak długo! To niemożliwe!
— Wolę mieć trzy kolonje do zarządu, niż ciebie jednego kawalera w domu! Trzeba z tem raz skończyć!
— To niech ciocia sama jedzie i przywiezie z sobą jaką pannę. Ja ich tak nie cierpię! Mam wstręt, ohydę!
— Nie bredzić! Macie pieniądze, paszporty i pół roku czasu. O świcie statek rusza!
— To ja zresztą sam pojadę! — zawołał Kostuś, zapominając o wstręcie i ohydzie.