— To głupia! Jechac z tym hołyszem do Algeru, żeby tam sadzić kapustę i kalafjory własnoręcznie, a jak go bieda ściśnie, sprzeda ją jakiemu Arabowi do haremu. To frant, co rozumie interes! Jestem pewny, że i bić tęgo potrafi. Setnie głupia! A ja myślałem o niej. Jawornicki chciał ją wziąć do domu, do towarzystwa córki.
— Cha, cha, cha! — zaśmiał się Zawirski. — To ty jesteś rewolwerowy człowiek!
— A cóż! Kobiecina była dla mnie grzeczna, mam względem niej honorowe obowiązki. Honor jest moim bogiem.
— Very gentleman! — gwizdnął Zawirski.
Szarzało już, gdy załatwiwszy formalności kościelne Kostuś ze swoją wdową wracał do dworku.
— Panu się spieszy, a tu wypadnie czekać trzy tygodnie!
— Oj, ciężko czekać! — westchnął. — Pani taka surowa!.....
— A pan lekkomyślny! Mnie ta szarańcza więcej zmartwiła niż pana. Tak mi żal ojca pańskiego, który sam znosi klęskę!
— Jaka szarańcza? — spytał.
— Jak to jaka? Ta, o której mi pan mówiłeś.
— Ta kochana, której panią zawdzięczam? Dzięki Bogu nie straszna. Wylęgła się w głowie panny Rity Różyckiej.
Spojrzała nań zdziwiona, potem oburzona.
— Oszukałeś mnie pan! — zawołała, cofając mu rękę z pod ramienia. — To trochę za wcześnie!
— Pani nie rada, że mnie bieda ominęła?
— Nie będę już nigdy panu wierzyła!
— Bylem ja panią zdobył, zdobędę i wiarę. Użyłem podstępu z musu. Proszę dać rękę, już ona moja!
— Wyśmienicie pan kłamiesz i oszukujesz. Wiem teraz, skąd Tola codzień bogatsza w wykręty. Czy pan myślisz ten system dalej uprawiać?
— Nie, już nigdy, bo wstydziłbym się pani.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/251
Ta strona została przepisana.