Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/255

Ta strona została przepisana.

Ale cóż miałem robić? Przez całe życie nie słyszałem tylu haniebnych oszczerstw i kłamstw, co przez to jedno lato.
— A twój ślub?
— Pojutrze, jeśli co nie przeszkodzi. Szkoda mi będzie życia teraz, ale też nie sposób znosić podłości!
— Gdzież Zawirski?
— Podobno wyjechał opuchnięty do Malewicz. Ale Wiktor i Janicki przyjechali stamtąd wczoraj wieczorem. Może się zgłoszą.
— No, pójdę do nich zasięgnąć języka. Widzi mi się, że żyć będziesz.
Gdy wyszedł, Kostuś zwrócił się do Szymka.
— Gdy stąd wyjadę, będę miał wrażenie, żem wydostał się z kałuży płytkiej, brudnej i cuchnącej.
Pan Erazm tymczasem wnet odnalazł Wiktora i zastał u niego Janickiego i Werbicza.
Miny mieli ponure i oburzone.
— Co tu robicie? Wyzywajcież Jamonta! Przecie nie będzie się strzelał w dzień ślubu!
— Po nim można się wszystkiego spodziewać, nawet, że nas postrzela, gdy mu przyjdzie fantazja, z kieliszka! — rzekł Wiktor.
— Człowiek, który nie szanuje położenia naszego, nie godzien jest pojedynku! — dodał Janicki.
— Nic was nie rozumiem! — ruszył ramionami Różycki.
— Nam między sobą waśnić się nie godzi — rzekł Werbicz. — To będzie ostatnia klęska i wstyd!
— Aaa! Z tego punktu bierzecie kwestję. Trudno mi będzie to uczynić zrozumiałem Kostusiowi. Wyłóżcie mu więc to dokumentnie, że u nas wolno tylko szczekać i kąsać z za płota, za to nikt nie powinien się obrażać ani ujmować. Wstyd zaś nosi ten tylko, kto oszczercę policzkuje. Tamten jest ofiarą i w imię idei chowa policzek do kieszeni. Czy zrozumiałem was?
— Unosisz się — rzekł Werbicz. — Wedle mnie Zawirski okazał wiele taktu i dojrzałości.