Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/43

Ta strona została przepisana.

Zwróciła się po informacje do żydów, jadących w bryczce, ale tych nie było.
I ujrzał Kostuś dziwny obraz.
Wehikuł stanął. Żydzi wysiedli wszyscy, szybko obmyli ręce w rowie przydrożnym, nałożyli na siebie pasiaste opończe, do obnażonych rąk i czoła przytroczyli rzemienie i dziesięcioro i wszyscy, w jedną stronę zwróceni, odprawiali modlitwy wieczorne, kiwając się i psalmodjując monotonnie.
— To epizod oryginalny! — zaśmiał się młody.
Ale pannę Felicję zajmowały tylko lasy. Spojrzała po żydach oburzona.
— Modlą się, modlą! Ich Bóg mieszka pewnie w tej ruinie. Oni ją czczą, jako źródło swoich skarbów!
— Ano, poco się ciocia tak oburza? Lasy sprzedano, boć to przecie kapitał był martwy. Ja postąpiłbym tak samo, może tylko nie w taki barbarzyński sposób. Porosną kiedyś młode natomiast. No, polowanie to już stanowczo przepadło, ale to żaden dochód tylko zbytek!
— Ach, nie gadaj mi jak Francuz jaki, co renty zbiera!
Otuliła się szczelniej płaszczem i jak zwykle, po zawodzie, zacięła usta i bardzo ponuro patrzała przed siebie w jeden punkt.
Kostuś przekonał się, że w takim razie nie raczyła wcale na pytania odpowiadać.
Zabawiał się więc cygarem i swojemi myślami, zmierzch zupełny zapadł.
Wtedy zaczął go sen morzyć. Kiwał się tedy i drzemał, aż znalazł względnie wygodne dla głowy oparcie i twardo usnął.
Oparcie to było ramieniem ciotki, która siedziała wyprostowana i zbyt przejęta doznanemi wrażeniami, aby usnąć.
Patrzała wciąż w ciemność przed sobą.
Tak się wlekli powoli, utykając po korzeniach.
Ciemność rozjaśniały fajki żydów, roztaczając razem woń szkaradnego tytoniu; ciszę przerywał ich szwargot gardlany.