Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/48

Ta strona została przepisana.

— Ruszaj! — rzekł ze złością bezsilną.
— Pięknie kłaniam wielmożnym panom! — odpowiedzieli żydzi i ruszyli dalej.
Urzędnicy zabierali się do odwrotu, gdy ich Kostuś zatrzymał.
— Przepraszam panów, że zasięgnę informacyj. Czy znajdziemy we dworze pana Zawirskiego?
— O, nie — odparł młodszy. — Dwór jest w dzierżawie u żydów, a właściciel bawi w dobrach żony lub w Warszawie. Rzadko tu bywa i tylko chwilowo.
To powiedziawszy, skłonił się i odszedł prędko.
Nasi podróżni zostali tedy na rynku jak rozbitki, rzuceni na ląd nieznany, w zupełnej narazie nieświadomości, co dalej mają czynić.
Nareszcie dwóch ochotników wzięło na plecy ich tłumoki i umieściło w karczmie na rogu, gdzie zarazem mieszkał kupiec korzenny, największy bogacz malewicki i gdzie znajdował się hurtowny magazyn wódczany.
Tu tedy założyli swoją kwaterę i po naradzie, panna Felicja została na straży pakunków, Kostuś zaś pod eskortą usłużnego faktora ruszył na poszukiwanie zaprzęgu i fury.
Dzień się zrobił zupełny, jasny, pogodny.
Panna Felicja, odświeżywszy swoją toaletę, usiadła na ganku, wyglądając niecierpliwie powrotu synowca.
Gospodarz karczmy, żyd stary i poważny, usiadł naprzeciw i rozpoczął gawędę.
Dowiedziała się z niej, że Zawirski owdowiał i przed kilku laty powtórnie się ożenił z panną z pod Wilna, która mu wniosła wielki posag, ale wcale nie lubiła wsi i gospodarstwa, odtąd więc tylko parę razy do roku zaglądała do Malewicz, a zresztą bawią w mieście.
— Słychać, że panicz ma tu osiąść, syn pierwszej żony. Bardzo wesoły panicz i podobno uczyć się nie lubi, a chce gospodarować.
— Któż tu ze starych został? — spytała nieśmiało panna Felicja.