Zaperzeni, czerwoni, siedzieli sztywni, odnajdując po tylu latach swoje ostatnie zajście, przeniesieni w czasy owe, gotowi sprawę zerwania zadebatować na nowo.
— I dla tych gawęd odesłałaś mi pani pierścionek, tłumacząc się, że brata opuścić nie chcesz. Naraziłaś mnie pani na takie upokorzenie, wstyd, zgryzotę. To było nieuczciwie!
— Dobrze zrobiłam, ludzie mieli rację! — upierała się panna Felicja.
— Więc i ja dobrze zrobiłem, że za panią nie goniłem, nie błagałem. Miałbym za żonę kobietę bez własnego sądu i zdania.
— A ja za męża człowieka-tyrana!
Odsuwali się coraz dalej od siebie. Kostuś, przypatrujący się tej scenie, całą siłą śmiech hamował, wreszcie nie wytrzymał i parsknął.
Oboje spojrzeli na niego, potem po sobie i pierwsza panna Felicja zawtórowała synowcowi. Roześmiała się i wyciągnęła do Różyckiego obie dłonie.
— Nasze siwe włosy teraz nas pogodzą. Zgódźmy się też, żeśmy oboje nie mieli do małżeństwa powołania i choć osobno, spełniali obowiązki, które nam życie dało. Teraz zato ożenimy tego chłopca.
— Ożenimy, jeśli pani każe, a jednakże ja pani pokażę rachunki i sprowadzę klucznicę Ziębinę! — odparł Różycki wesoło.
— Ja raz jeszcze poproszę o wdowę! — wtrącił Kostuś.
— Któż to taki?
— Śliczna kobieta! Ma oczy jak gwiazdy, usta jak korale.
— Ale bajki! — zaprzeczyła ciotka. — Kobieta nieszpetna, ale żeby coś nadzwyczajnego, to nie powiem. Nazywa się Helena Wojakowska.
— Żona inżyniera, owdowiała? Doprawdy?
— Więc ją pan znasz? — zawołał Konstanty.
— Kogo ja nie znam i kto mnie nie zna! Zaraz opowiem. Prawda, śliczna była dziewczyna Helena
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/56
Ta strona została przepisana.