mienie z kucharzem. Ty zapewne o obiedzie nie myślałeś.
Panna Felicja nigdy nie doszła, jakim sposobem kufry swoje już zasłała na miejscu. Ten pospiech podwoił w niej jeszcze uznanie dla socjalnej powagi byłego konkurenta.
Pryskow, posiadłość pani Zofji z Jamontów Holanickiej i jej trojga dzieci, leżał na piaszczystym trakcie, którym pędzono z południa woły stepowe, i nad rzeką, spławną na wiosnę, latem zaś rozdrabniającą się w tysiączne ramiona muliste, wśród których leżały szmaty łąk lub wypasów. Krajobraz był płaski i senny.
Nie był estetykiem, kto tu się pierwszy zabudował; zapewne dręczyła go mizantropja. Później jednak woda przyciągnęła więcej ludzi.
Wokoło dworu rozsiadła się drobna mieścina na gruntach czynszowych; trochę łyków, więcej żydów, ludność w połowie zajęta handlem, w połowie kradzieżą i procesami.
Wojował dwór z nimi i wygrał. Oni płacili i w dwójnasób odkradali swoje właścicielom i w takim stosunku przetrwali z sobą długie wieki i wszelkie przewroty.
W czasie tych przewrotów Holanicki któryś wyjrzał na świat i przyjął arjanizm.
Nawet wdał się w prozelityzm i na jedynem wzgórzu postawił murowany zbór swojego wyznania, duży szmat pola murem oprowadził i założył tam grobowce familijne.
Dopiął celu, stał się sławnym i chociaż sam jeden tylko spoczął w krypcie, chociaż zbór się zawalił, a na wieżach bez dachu gnieździły się bociany i całą osadę pokrył sad owocowy, o nim mówiono zawsze jak o sławie rodu; no, i straszył nawet.