Różycki wprawdzie dowodził, że owo widmo, jęczące po gruzach zboru, była to sama pani Zofja, opięta w prześcieradło. Czyniła to zwykle latem, w porze dojrzewania owoców, aby je uczynić nietykalnemi dla urwiszów miasteczkowych. Ale Różycki był znanym sceptykiem i złośliwcem, któremu nikt nie wierzył.
Miał tedy Pryskow swoje ruiny i legendę i miał właścicielkę, znajomą szeroko.
Już nieboszczyk Holanicki nazywał się „mąż pani Zofji“, a gdy umarł, nikt jego ubytku nie spostrzegł.
Dzieci swoje też pani Zofja wychowywała wedle własnych, bardzo oryginalnych zasad.
Małe kochała bałwochwalczo; skoro opuściły kołyskę, traciły dla niej cały urok, dawała im swobodę indywidualnego rozwoju. Przeciwna była naukom dla kobiet a szkołom publicznym dla chłopców i pilnowała tylko, aby żadne z nich nie posiadało nigdy pieniędzy.
W ten sposób była pewna posłuszeństwa i uległości.
I tak chłopcy dorośli do wąsów, dziewczyna lat ośmnastu w stanie rodzimej rudy i pierwotności dzieci natury.
Tymczasem pani Zofja gospodarzyła, procesowała, zbierała, nie troszcząc się o nic i o nikogo, nie utrzymując nawet stosunków z najbliższą rodziną, zasklepiona w granicach Pryskowa.
Wszystko to opowiadał Konstantemu Różycki po drodze do nieznanej ciotki. Jechali tam wprost z Rogalów, po wypoczynku i dobrej gościnie, we czworo, bo w chwili odjazdu i Adaś muzyk wprosił się do towarzystwa na wielkie zdziwienie stryja.
— Co ty tam robić będziesz? Fortepjan pewnie od czasu wesela Holanickich nie strojony.
— Stryj bo mi zawsze fortepjanem urągał — stęknął chłopak pociesznie. — Mogę doznawać przecie innych też wrażeń.
— Et! — pogardliwie machnął ręką stary kawaler.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/62
Ta strona została przepisana.