Jedna ścieżka obsługiwała wszystkie potrzeby.
Nareszcie w głębi parku ukazała się budowla szczególna, cieplarnia bez okien, a przy niej domek ogrodniczy, utrzymany dosyć znośnie.
Ścieżka szła dalej, ku drodze i miasteczku zapewne, ale Adaś ją opuścił i do drzwi zakołatał. Szczekanie psa było i tu odpowiedzią, a wnet potem ozwał się głos burkliwy:
— Czegóż, ośle, stukasz! Co to, czy ja żyd kapitalista, żebym się zamykał? Otwarty pałac!
Adaś wszedł. Jedna izba, na dwoje niskiem przepierzeniem rozdzielona, stanowiła całe wnętrze. Zalegało ją śmiecie, pajęczyny, dym, a zdobiły różne trofea myśliwskie i rybackie.
Zresztą, oprócz dwóch łóżek, stołu, zydla i ogromnych skrzyń, nic.
Na jednem z łóżek leżał młody człowiek bez surduta i założywszy ręce pod głowę, palił papierosa i gwizdał.
Spojrzał na wchodzącego.
— A, to ty! Myślałem, że to Seweryn na karty. Dawno przyjechałeś?
— Dopieroco i nie sam jeden.
— Stary twój się przywlókł. Ano, to zmykam, zaraz mnie będzie pytał o to fiasko z sędziną. Skąd ten bo wszystko wie?
— Jest jeszcze więcej gości i rzadkich. Ciotka twoja i bratanek z Algieru.
Z Algieru? Co ty mi od jakichś dzikich wymyślasz! A ja skąd tam mam mieć ciotki? Czy to mama utaiła jakąś siostrę?
— Alboś jej kiedy o to pytał? Masz tam przecie wuja, ciotkę i kuzyna. Bardzo porządny chłopak.
— Porządny! Dzięki Bogu, będzie choć jeden w rodzinie. Skądże oni się tu wzięli?
— Przyjechali w odwiedziny.
— Zacni ludzie. A przywieźli z sobą fig i daktyli?
— Tego nie wiem. Powiedz mi raczej, gdzie jest twoja matka, bo dom zastaliśmy bezludny.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/68
Ta strona została przepisana.