poczęła akcję sądową. I oto po trzech latach nareszcie mają sprawiedliwość. Baba ustąpić musi!
— Otóż i mama wraca! — oznajmił Zygmuś.
Drogą szła prędko kobieta wysoka, sucha, a za nią biegło kilku żydów i psów.
Na widok zbliżającego się towarzystwa przysłoniła oczy i stanęła struchlała.
— Goście! — szepnęła tonem, jakby mówiła: upiór!
Ale już panna Felicja wyprzedziła innych i biegła ku niej, cała rozpromieniona.
— Zosiu, Zosiu!
— Awantura! Toż to Fela!
I rozległy się pocałunki bezliku, potem okrzyki, pytania, śmiechy, łzy, bezładne opowieści.
Zawrócono ku domowi, siostry naprzód, mężczyźni trochę opodal. Na dworze powoli ciemniało. W bramie Holanicka już półuchem tylko słuchała siostry. Zewsząd obiegały ją myśli domowo-gospodarcze.
— Aleście głodni pewnie! — zawołała raptem. — I czem ja was nakarmię? Kucharz zajęty w pasiece. Zygmusiu, a gdzie Janek?
— Przecie go mama odprawiła na łąki — odparł.
— Aha, trzeba go sprowadzić, ale kogo posłać?
— Nie kłopocz się! — uspokajała panna Felicja.
— Jakże, tacy goście! W Rogalach podobno straszne zbytki. Ja dzisiaj straciłam głowę, bo to i pszczoły się roją i trawę koszą i ten komornik. Zaraz, zaraz, proszę do sali. Gdzież to moje klucze, Jadwisiu?
Zostawiła gości w salonie i pobiegła dalej, sprzątając po drodze, co się dało.
Po dość długiem oczekiwaniu, przerywanem wielkim rwetesem, bieganiną i nawoływaniem, dziewka bosa i rozczochrana wniosła na tacy herbatę, a za nią ukazała się panna Jadwiga.
Widocznie zmieniła toaletę i nawet starała się zachować przyzwoicie, bo pomimo prób i starań
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/71
Ta strona została przepisana.