Stary kawaler westchnął i nareszcie przypomniał sobie cel wędrówki.
Gdzie Adaś być może? Doznał uczucia dumy, gdy go wśród biesiadników Zygmusia nie ujrzał, ale teraz zgoła nie pojmował, gdzie go ma szukać.
Zamierzał już zawrócić, gdy uderzył go słaby, czerwony blask, oświetlający boczne dwa okna zboru, a raczej otwory po nich.
— Czyżby arjanin straszył naprawdę albo złodzieje za nic sobie mieli duchy?
W każdym razie zajrzeć warto.
Różycki przeszedł ulicę i popchnął furtę zamczystą, strzegącą sadu i ruin.
Wszedł na dziedzińczyk, zarosły chwastami i stamtąd do drzwi zboru.
Te znalazł zamknięte. Począł tedy obchodzić wokoło budowlę, szukając innego wejścia.
Nareszcie znalazł drzwi od zakrystji, wpół przymknięte. Wewnątrz słychać było stłumiony szmer.
Coraz bardziej zaciekawiony, posuwał się naprzód, trzymając się ściany i próbując gruntu pod nogą; nareszcie stanął we framudze drugich drzwi i zajrzał do wnęrza.
Miał przed sobą ogromną, pustą salę, w której mrok rozjaśniała jedna świeczka, umieszczona na drewnianej skrzyni, służącej za stół dla dwóch osób, siedzących przy niej na ziemi.
Był to Adaś i Jadwisia.
Synowca domyślił się pan Erazm, bo był doń zwrócony plecami, za to dziewczyna była oświetlona cała.
Klęczała, łokciami oparta o skrzynię i recytowała zupełnie gładko:
— Wszystkie kraje, podbite przez Arabów, podlegały władzy kalifa, następcy proroka. Stolicą jego była naprzód Medyna, potem Damaszek, nareszcie Bagdad.
— W którym roku założono stolicę w Damaszku? — przerwał Adaś.
Zająknęła się.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/78
Ta strona została przepisana.