wana i wzrosła z chłopcami, sama jak chłopiec, płaciła pięścią, a brała guzy i sińce.
Zdziwiła się tem, potem zawstydziła, czując instynktowo bezmierne upokorzenie.
I sama nie wiedząc dlaczego, poszukała wzrokiem Adasia
On stał i patrzył na ruiny, udając, że nie słyszy całej sprawy, tylko blady rumieniec zabarwił jego skronie i mimowoli wargi zadrżały.
Nagłe oburzenie i wściekłość ogarnęły dziewczynę i wyjrzały przez oczy.
— Niech kuzyn wydaje, ja za siebie zapłacę mamie! — rzekła dziko, wyprzedzając ich i idąc śmiało w głąb ogrodu, skąd rozchodził się dyszkancik pani Zofji, mocno rozsierdzonej.
Od dworu już Janek, lokaj, biegł, niosąc w pole pęk różnego obuwia.
Mijając, spytała go Jadwisia:
— A te wziąłeś?
— O jej, same pierwsze! — odparł, śmiejąc się z porozumieniem.
Czereśnia wzmiankowana, najwcześniejsza, widoczna była zdaleka.
Przed kilku dniami pani Zofja, aby się ustrzec żarłoczności dzieci, kazała ją wokoło osypać piaskiem, który sama zagładziła starannie, poznaczywszy tajemniczo.
Dziś nic z tego nie było. Piasek był najbezczelniej zdeptany, na drzewie żadnego owocu.
Miotała się pani Zofja w bezsilnym gniewie.
— Niechno poznam, czyje to ślady, a pokażę władzę. Osiekę własnoręcznie przy wszystkich. To pewnie ty, błaźnico! Przyznaj się zaraz!
— Nie! — ruszyła ramionami Jadwisia.
Panna Felicja była przerażona okropnie, Różycki tak ubawiony, że aż dobył binokle i przez szkła obserwował ślady.
— Niezła nóżka, a co za fason obuwia! Paryskie, dalibóg, paryskie! — mówił, mierząc laską stopy ogromne, szerokie, niezdarne.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/86
Ta strona została przepisana.