Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/93

Ta strona została przepisana.

nością i uznaniem. Może to kochanie, stryju, ale tak kochać i mnie wolno.
— Nieprawda. Nikomu nie wolno brać serca i życia czyjegoś na sumienie. Robi to dziewięć dziesiątych ludzkości, ale właśnie tyleż nie posiada uczciwości, a ty ją masz.
— Ależ ja, stryju, nigdy nie spojrzałem dla siebie na pannę Jadwigę, nie dotknąłem jej ręki, ona myśli tylko o nauce.
— Tak, żeby doróść ciebie. Czyż ty, dziecko, nie wiesz, że mężczyzna, za dobrodziejstwo płaci dłonią, głową, krwią — kobieta zawsze tylko sercem! Podobno to większy nad wszystko skarb serce, twoje własne, tobie oddane!
Adaś oburącz czoło ścisnął i wzdrygnął się.
— Więc jeśli panna Jadwiga jest materjałem, z którego robią bohaterki, ona ci za wiedzę, za światło, za staranie odda duszę na własność. A ty?
— Nigdy, stryju, tego nie przypuszczałem. To niemożliwe; ona kocha tylko naukę, czuje tylko ambicję dojścia wyżej i wyżej, ceni tylko siłę. Co stryj mówisz, to rojenia. Ale żebym nawet w rojeniu winien nie był, powiem jej, czem jestem. Chociaż pewnie zdziwi się i nie zrozumie, dlaczego to mówię. Stryj ją ma za kobietę, a to dziecko!
— Mój drogi, nie wierzę w osiemnastoletnie dzieci, nie bardzo też wierzę w twoje suchoty; a jeśli tak jest, szykuj się, że cię rychło wyślę do Egiptu.
— Ach, nie, stryju! Nic mi nie zależy na kilku latach dłuższego istnienia; dawno się z tą myślą pogodziłem.
— Łotrze, ale mnie na tem zależy! Nie hodowałem cię nato, żeby tracić. Pozwól, że zachowamy regularną kolej; ja z brzegu, poco mnie odpychasz? Poczekaj!
Starał się żartować.
— A gdy się ze swoją uczennicą rozmówisz, powtórzysz mi jej odpowiedź; dobrze?
— Dobrze, stryju.