mogę do pracy, stworzę nędzę. Dusza moja gdzieindziéj, myśl daleko, chęci i zapału ani odrobiny. Wypiszcie mnie z cechu, i niech więcéj mowy o tém nie będzie!
Mówił lekceważąco, niedbale, i właśnie dlatego zdało się jéj, że pokrywał cierpienie. Szał je teraz ćmił, nie dawał go odczuć w całéj pełni, ale ona z bezmiernym smutkiem odczuła, że kobieta ta zabiła w nim już ducha, podruzgotała jego ideały, odebrała mu wiarę w iskrę Bożą talentu.
Teraz był jeszcze upojony tryumfem miłości i posiadania, ale w duszy była szpara drobna, którą gorycz wsiąkać zacznie i truć uczucie.
Spuściła głowę i milczała długą chwilę. Nie zdobyła się nawet na udaną niefrasobliwość, ale spojrzała nań poważnemi, smutnemi oczyma i rzekła zwolna:
— Więc żegnam cię. Masz racyę: gdy wstręt czujesz, nie bierz pendzla! Ale cię nie żegnam, jak umarłego... Ciężkoś chory tylko. Im prędzéj kryzys, tém większa nadzieja wyzdrowienia. Bądź zdrów jak najprędzéj, mimo wszystko ja wierzę w ciebie. Pamiętaj przecie, że nigdy sam, opuszczony i nieszczęśliwy nie będziesz, póki ja żyję. Teraz nikogo nie potrzebujesz, potém może ciebie nikt — ale mnie znajdziesz zawsze jednostajną!
Podała mu dłoń, którą on milcząc machinalnie uścisnął, i wyszła.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/161
Ta strona została przepisana.