Gdy ksiądz Oryż wrócił z Krakowa, zastał synowca rozlokowanego na probostwie, które wskutek tego wyglądało jak knajpa. Gdyby nie wpływ i opinia Magdy, nastąpiłoby zapewne zaraz zerwanie dyplomatycznych stosunków; ale ksiądz naukę zapamiętał, więc wyrzucił tylko synowca ze swojéj sypialni i pozwolił mu resztę plebanii zadymiać złym tytoniem, rysować po ścianach i zabłacać podłogi.
Malarz przez dni parę umyślnie czynił to z całą ostentacyą, by wywołać burzę; ale, widząc, że stryj jakby nie widział go, stracił gust w dokuczaniu. Przeniósł swoje penaty do kuchni, gdzie uczył kucharkę sprośnych piosenek; ale ta, stara i przygłucha, znosiła to także filozoficznie: więc i tam się Oryż prędko znudził. Zwiedził miasteczko, pochwycił kilka typów do swojéj teki i doczekał uroczystego święta. Wtedy, podczas nabożeństwa, przedrzeźniał stryja na ambonie, pewny, że przecie wywoła scenę; ale