Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/190

Ta strona została przepisana.

Ale, wracając do próby życia, nie przedłużaj takiego stosunku. Możesz jéj dać pozycyę, dobrobyt, nazwisko uczciwe. To twój obowiązek.
— Dziś o tém pomówię! — odparł raźniéj.
Ładna jego, trochę zmęczona twarz ożywiła się nieco, i z uśmiechem dodał:
— Wiész co? Ja-bym się chciał ożenić z nią i z tobą. Miałbym szczęście i spokój.
— O wątpię! Powiadają pesymiści, że i jedna żona dokuczy — odparła. — Więc ci radzę nie turczyć się, aż po próbie z baronową...
— Przyjdź jutro na ślizgawkę, to ci opowiem rezultat dzisiejszéj rozmowy. Tu się boję przychodzić. Stryjenka musi być wściekła.
— Ej nie! Już gniew minął. Nie lubię wprawdzie ślizgawki w tłumie, ale, żeby ci dać dowód mych uczuć — przyjdę.
Filip wyszedł, ale prędzéj niż dawniéj, opuściła go sztuczna radość i otucha. Nie doszedł do Rynku nawet, i zawrócił na Planty.
Teraz szedł, bijąc się ze złemi myślami. Mieszkanie swoje minął, gdy spotkał Sylwestra. Stary elegant używał téż spaceru przed obiadem i czatował na znajomych.
Filip ucieszył się, rad, że się rozerwie. Ruszyli daléj razem.
— Karnawał niepomyślny! — kiwał głową Sylwester. — Tyle zdartych pantofli i rękawiczek, tyle