Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/223

Ta strona została przepisana.

Czy téż to prawdą było, co jéj mówiła Berwińska, że on ją kocha?
Po chwili Oryż wrócił na swe miejsce pod ścianę, a ona znowu zagaiła pierwsza rozmowę.
— Czemu to pan nas nie odwiedzi?
— Nie potom pożegnał i wyniósł się, aby witać i wracać.
— Czy się panu jaka krzywda u nas stała?
— Mnie nikt nie może zrobić krzywdy — odparł pogardliwie.
— Odwiedzał pan Boińską?
— Nie.
— Ona mi poleciła podziękować panu za serdeczną opiekę.
— Głupia! — mruknął Oryż.
Znowu milczenie. Nagle on się odezwał:
— A kiedyż to ślub pani?
— Mój ślub? — drgnęła na ten wyraz. — Ja jeszcze nie wiem, czy on będzie nawet!...
W ciemności oczy jego rozgorzały i swobodnie w nią się wpatrywał. Roześmiał się wnet potém.
— A to się warto pośpieszyć; bo Popielec nie czeka — rzekł szyderczo.
— Pojutrze będę wiedziała — rzekła zcicha i smutnie.
Wstała i zaczęła naciągać rękawiczki. Nie była to chwila do zajmowania Berwińskiéj swemi sprawami, i nawet te sprawy wydały jéj się wobec téj