Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/225

Ta strona została przepisana.

Magda nic nie odrzekła. Ten wzgląd był tak daleki od jéj poglądów i celów! Uczyniło się jéj bardzo smutno i odczuła wdwójnasób brak Berwińskiéj. Ta by ją pojęła i może dodała otuchy, ale nie mogło być mowy o rozmowie w tych warunkach.
Była zupełnie zostawiona sama sobie.
Jéj energiczny, prosty umysł nie znosił długiego wahania się i niepewności.
Gdy się położyła do łóżka, zebrała myśli i rozpoczęła z sobą krótki egzamin.
„Kochasz jego duszę, chcesz uczynić mu ofiarę ze siebie, uważasz to za swój obowiązek. Po co się wahasz? Jemu nie wierzysz, sobie ufasz. Czegóż się lękasz? Nikt ci tego doradzić nie może, bo to absurd. Niema prawdopodobieństwa, żeby on to ocenił, ani, żeby się przekształcił; ale ty na to się odważasz, więc to rzecz skończona. Będziesz jego żoną, będziesz miała prawa, które on podepce, ale które ci dadzą możność dopilnowania go w niedoli, łacniéj niż teraz. Więc radzić się nie potrzebujesz nikogo, tylko sił własnych. Długo żyłaś bez troski, jakby nie na ziemi. Chcesz sprobować niedoli i walki: wolno ci. Ale w takim razie poco wahanie się i żal nad sobą? Nie byłaś nigdy tchórzem; bądźże i nadal śmiałkiem!“
Zrobiło jéj się raźniéj. Nie było to szczęście i zadowolenie, ale była równowaga i spokój. Zaraz potem przyszła i otucha i nadzieja.