Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/23

Ta strona została przepisana.

państwie wydarzenia! Jest zawsze oszukana, wyzyskana i często jeszcze wyśmiana, ale zawsze z rezultatu rada. Podziwiam, jak jéj czasu wystarcza na tyle zajęć, bo mając już swoją ukochaną szkolę, należy jeszcze do zarządu dwóch ochron i przytuliska starców i kalek. No, i zarządza mną i moim domem, i ma mnóstwo towarzyskich stosunków.
— I nigdy się panie nie sprzeczają?
— Nie, ona na mnie często gdérze za roztargnienie, a ja się śmieję z jéj codziennych niepowodzeń z dziatwą. Zresztą harmonii naszéj nic nie zakłóca. Zanadto jesteśmy do siebie przywiązane.
— A ma téż pani kogo szczególnie wybranego wśród téj massy znajomych?
— O, zapewne. Mam koleżankę z Drezna, Berwińską: wyborna dziewczyna! Mam dwoje staruszków Zaklickich, którzy gospodarzą na ziemi, o mil parę za miastem. Ano, lubię bardzo Andrzeja Oryża, malarza, który mnie zawsze odsądza od wszelkich zalet, i pana Sylwestra, który mnie broni przed jego bezwzględną krytyką.
— Tego znam!
— To nietrudno. Niéma domu, gdzie-by nie bywał, i kamienia w Krakowie, któryby bez niego położono od lat pięćdziesięciu.
— Mówią, że jest bardzo majętny.
— Zapewne, jeśli mógł zgromadzić tyle cennych przedmiotów. Dom jego to istne muzeum.