Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/24

Ta strona została przepisana.

— Doprawdy? Muszę się do niego zaprosić. Mam kult dla takich gratów starych.
— Znajdzie tam pani, co zechce: od bronzów do sztychów, od połamanych mebli do koronek.
— To nawet się opłaci ze staruszkiem poflirtować.
— O, niezawodnie! Tém bardziéj tutaj w cichym Krakowie, gdzie wybór, sądzę, niewielki.
— Pani toleruje tę zabawkę?
— Jeśli to kogo bawi... dlaczego nie?
— A pani tego nie próbuje?
— Flirtu? Nie? Zanadto jestem roztargniona, a to gra, wymagająca wielkiéj przytomności umysłu. Ciągłe-bym zapominała, żem zaczęła, i z kim właściwie.
W téj chwili zegar wybił godzinę. Baronowa zerwała się gwałtownie.
— Dla Boga! Już trzecia, a ja miałam o pierwszéj być u szwaczki. Anim się spostrzegła.
— Ani ja! — rzekła Magda obojętnie, nie przestając malować.
Baronowa ubierała się śpiesznie, trochę rozgniewana na siebie samą.
— To jest nie do darowania. Szwaczki już nie zastanę, a matka mi piekło zrobi o śniadanie. Cały porządek dnia zmącony. Teraz dopiéro czuję, jakem zmęczona. Członki mi ścierpły. Chyba już jutro sprawię sobie i pani rekreacyę.
— O nie — zaprotestowała Magda. — Jeszcze