Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/289

Ta strona została przepisana.

deczna, jak rzadko, więc gotów był iść do Pallazzo choćby zaraz.
Rano, gdy się baronowa zbudziła, nie było go już w domu. Uśmiech zadowolenia i szyderstwa mignął po jéj twarzy, zamruczała:
— Ano, kto mu winien, że głupi!
Układała plan rozmowy z mężem i oczekiwała go niecierpliwie, nasłuchując na każdy ruch w domu. Nie wstawała, ani myślała o ubraniu się, tylko raz wraz spoglądała w lustro, przybierając rozkoszne pozy i spojrzenia.
Punktualnie w południe zjawił się Faustanger.
Gdy go wezwano do sypialni, zawahał się sekundę, potem ręką machnął i poszedł za subretką, która mu otworzyła drzwi i za nim je natychmiast zamknęła. Rotmistrz już odzyskał swobodę. Obejrzał pokój urządzony zbytkownie i rzekł, siadając bez ceremonii na krześle, jak na konia:
— Tém tempem jadąc, prędko swojemu gachowi uszyjesz torbę. Wiész co? dla takiego kiełbia szkoda się kompromitować. Mocnom ci obowiązany, że nie używasz mojego nazwiska: a to-bym się musiał wstydzić!
— Nie ciekawam pana uwag i komentarzy. Zdaje się, że nie mamy sobie nic do wyrzucenia wzajemnie. Pańska towarzyszka równie nie warta tylu zachodów. Można taką taniéj dostać! Ale do rzeczy. Miała być mowa o rozwodzie.