Oprzytomniał, odzyskał cokolwiek równowagi, mocy nad sobą.
Przemówił do doktora, podziękował za staranie, opłacił go po królewsku, powiedział, że zemdlał wskutek zmęczenia, że mu się to często zdarza, i po godzinie pozbył się nareszcie nieznośnego świadka, poczém i odźwiernego za drzwi wyrzucił.
Otucha wracała, zbrojna w argumenty.
Dlaczego zaraz przypuszczał najgorsze, dlaczego ją posądzał, dlaczego koniecznie miała być w Wenecyi? Mogła równie dobrze wyjechać na dni parę do Florencyi, Rzymu, San Remo, byłe gdzie... Teraz może już jest z powrotem w Monte Carlo i dziwi się jego postępkowi!...
Coraz bardziéj wierzył w swoje nadzieje, odzyskiwał spokój. Ubrał się i wyszedł. Wysłał do niéj depeszę, a potém, aby czas zabić, ruszył na plac św Marka. Na Piazzeccie, u stóp św. Teodora, ujrzał Oryża.
Z albumem na kolanach, szkicował ruchliwy tłum na wybrzeżu i gwizdał przez zęby. Dlaczego Filip go zaczepił? To było niczem niewytłómaczone nielogiczne, niepotrzebne.
Zatrzymał się, nie rezonując, ani myśląc; spojrzeli na siebie, i Osiecki spytał:
— Cóż to? Patron cię wygnał, żeś za nim nie pociągnął na Rivierę, mości panie malarzu?
Oryż przestał gwizdać i rysować. Łokcie na
Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/304
Ta strona została przepisana.