Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/308

Ta strona została przepisana.

Chciał telegrafować do Magdy, ale po namyśle zawiadomił tylko Berwińską.
— Kobiety zawsze lepiéj jedna drugą rozumieją, niż my. Kto je tam zgadnie! — zdecydował.
Chory zajmował mu teraz dnie i noce.
Leżał w malignie, zrywał się, rzucał, gadał od rzeczy, lub zamierał, tak strawiony gorączką, że do żywego już nie był podobnym.
Bywały chwile szału, że Oryż mu podołać nie mógł, wołał służbę do pomocy. Bywały inne, iż ledwie mógł oddech usłyszeć, rozeznać, że w tém zniszczonem ciele duch jeszcze tli.
Straszne téż były czasem w ciszy nocnéj jego widziadła, jego monologi, z dna duszy dobyte męty i gorycze. Słuchając, Oryż zestawiał go z sobą:
„On dostał wszystko, czego ja nigdy miéć nie będę! Ha, może to zdrowo? Licho wie, byłbym może jak on rozbity... Podła rzecz tak przeżyć same pomyślności odrazu! Lepiéj ich wcale nie znać... Co mu zostanie? Uh! zgrał się jak skrzypce. Jednakże ze złych numerów na loteryi życia chyba najgorszy — kobieta! Ba, albo najlepszy? Ta moja wyciągnęła mnie z błota za uszy! Ta moja!! Ha — może ona i jego jeszcze wyciągnie. Jeśli wyżyje, ma do kogo wrócić, i zapomną mu wszystkiego, i przebaczą, i rozczulać się nad nim będą!! Alboż jest sens na świecie? Jednakże ja-bym się z nim nie pomieniał, i w oczy Magdy w jego roli patrzeć-bym